Kwalifikacje do nowego programu leczenia Parkinsona
Na początku września byłam szpitalu na kwalifikacji do zaawansowanej terapia leczenia Parkinsona. Proponowano mi trzy możliwości, a ja zdecydowałam się na jedną z nich. Szczegóły w dalszej części. Z góry jednak uprzedzam, że nie jestem lekarka, pielęgniarka, ani nawet salowa. Mogą zdarzyć się jakieś nieścisłości czy drobne błędy w opisach, wynikające z mojej niewiedzy.
Zaawansowane terapie leczenia choroby Parkinsona
Leczenia?? No i już jest pierwsza nieścisłość, tej choroby nie da się przecież wyleczyć, ale niech już tak zostanie. Co mi proponowano?
Wszczepienie elektrod do mózgu, podawanie leku pompą dojelitowo, podawanie leku pompą, ale podskórnie. Ponieważ docierały do mnie informacje, że zdarzają się problemy z ustawianiem stymulacji wszczepianych elektrod, stwierdziłam, że nie będę narażać się na dwie operacja tylko po to, żeby bezczynne elektrody siedziały w mojej głowie.
Wprowadzanie leku przez powłoki brzuszne też byłoby dla mnie bardzo ryzykowne, bo wiem jak reaguję na wszelkie rurki i wężyki tkwiące w moim ciele. Bardzo szybko robią się paskudne rany. Przykładowo, po 24-godzinnej tamponadzie nosa mam jedną dziurkę dużo mniejsza i nawet trudno sobie w niej podłubać. Tylko 24 godziny, a rana była spora.
Co mi zostało? Podawanie leku podskórnie. Tak się chyba dobrze dla mnie złożyło, że od lipca tego roku ruszył w Polsce nowy i wyczekiwany program lekowy. Obawiałam się trochę tej pompy, bo trzeba z nią funkcjonować 24 godziny na dobę, ale miałam ją już w ręce i nie jest źle. Chyba. Jak to będzie wyglądać, będę mogła przekonać się jeśli zostanę zakwalifikowana do programu.
Ależ to brzmi! Jak jakieś zawody czy może egzamin.
Jak wygląda kwalifikacja do programu lekowego?
Wszystko odbywało się w ramach tak zwanego pobytu jednodniowego. W mojej ocenie nie było to dobrze zorganizowane, ale to już chyba norma w publicznej służbie zdrowia, więc się nie rozpisuję.
Rano musiałam się zameldować bez leków, ostatnie brałam poprzedniego dnia przed 18.. Ciężko było, a nawet bardzo. Na miejscu badania laboratoryjne, badanie przez neurologa, neurologopedę i psychologa. To ostatnie to taki mały "magiel", ale przynajmniej czas szybciej leciał.
Najwięcej czasu zajęły mi… rozmowy z pacjentami na korytarzu, lokum w którym przebywali chorzy na jednodniowym pobycie szpitalnym. Trochę sobie żartowałam w myślach, że to taki powrót do przeszłości, kiedy chorzy leżeli na korytarzach. Teraz też, ale nie leżą, a siedzą.
Po badaniach dostałam 2 i pół godziny wolnego. Dobrze, że kawiarnia była. Około południa mogłam przyjąć leki i coś zjeść.
Później było kolejne spotkanie z neurologiem, badanie, wypełnianie papierków około 14.30 wypis.
Co dalej? Najpierw zaopiniują to lekarze szpitala, w którym byłam. Później leci to do Warszawy i tam muszą też zatwierdzić, że się do tej pompy nadaję.
Na początku października mogę spodziewać się decyzji i jeśli będzie pozytywna, to mam szanse na pompę w grudniu.
Trochę to wszystko trwa, ale ważne, że jest.
Komentarze
Prześlij komentarz