Myśli i słowa
Od czasu do czasu trzeba się zmotywować. Czy mam jakieś swoje sprawdzone sposoby? Pewnie niejedna osoba, która mnie zna, powiedziałaby, że na pewno tak, co widać było po mojej niedawnej aktywności.
Kiedy mój organizm działa w trybie „ON”, próbuję coś robić, i wtedy niektóre osoby mogą mnie jeszcze nazywać waleczną. Niedawno nawet usłyszałam, że jestem wojowniczką. Może kiedyś nią byłam, ale teraz już się tak nie czuję. Dobrze byłoby znaleźć w sobie motywację, ale wyczerpały mi się pomysły.
Czasem, a nawet dość często, gdy zaczynałam pisać na blogu, pojawiało się wiele nowych pomysłów, aż trudno było je wszystkie zapamiętać. Dlatego dziś zaczęłam pisać, nie bardzo wiedząc o czym, licząc, że może coś wpadnie do głowy. Wygląda na to, że się przeliczyłam, ale nie ma to wielkiego znaczenia, bo wiem, że i tak nic by z tego nie wyszło.
Napisałam jeden dość długi wpis, ale doszłam do wniosku, że jest beznadziejny, więc go skasowałam. Zaczęłam drugi – nie było lepiej. W niczym mi to nie pomogło, więc odłożyłam telefon, wyłączyłam komputer. Nic na siłę. Doszłam do wniosku, że po prostu teraz nie mam pomysłu. Nie będę wmawiać Czytelnikom, że wszystko jest super, że pisząc bloga, jestem przeszczęśliwa, a każdy kolejny wpis dodaje mi skrzydeł.
Bywało, że wrzucałam motywujące hasła (a nawet sama sobie je powtarzałam):
Pamiętaj, że masz w sobie niezwykłą siłę do walki.
Pamiętaj, że Twoja walka może być inspiracją dla innych.
Pamiętaj, że każdy dzień przynosi nową nadzieję na poprawę.
…czy rzeczywiście inspiruję innych? Nie jestem pewna, ale było mi miło czytać, że komuś to pomogło. Cieszy, gdy ktoś mówi, że go zainspirowałam – wtedy wierzę, że było warto.
Ten czas jest teraz trudny. Zawisłam w próżni i nie wiem, co dalej. Nie mam kolejnego terminu wizyty w poradni neurologicznej, bo powiedziano mi, że to nie ma sensu. Terminy są na kiedyś tam w przyszłym roku, a z pompą sa ustalane oddzielnie. Póki co nie mam ani wizyty, ani pompy. Czekam na decyzję.
Brakuje mi sił do walki. Nie dość, że ciało odmawia posłuszeństwa – dokucza, boli – to czasem zaboli też coś… powiedzmy, mniej fizycznego. Ale o tym pisać nie będę. Dochodzą nowe problemy, bo organizm nie wytrzymuje tej ilości leków. Walczy resztkami sił, wydaje się, że może będzie choć odrobinę lepiej, chwila wytchnienia… i pojawia się coś nowego. Nie ma dnia bez bólu i innych dolegliwości.
W moim kalendarzu pojawia się zdecydowanie za dużo terminów wizyt i badań. Mam kończyć ten nędzny żywot w gabinetach i przychodniach? Może lepiej samotnie, w parku, na ławce. Może przysiądzie się jakiś ptak? Nie musiałabym się obawiać, że mogę być dla niego ciężarem. W końcu to moja choroba, mój ból, moje cierpienie i… moja śmierć. Jakże prościej byłoby odejść na serce, najlepiej we śnie. Ulżyłoby to nie tylko mi.
Niedawno czytałam książkę Kiedy ciało mówi nie. Koszty ukrytego stresu, i chyba właśnie teraz moje ciało mówi „nie” kolejnym wizytom w gabinetach lekarskich. Chcę się skupić na Parkinsonie, a nie na nowych diagnozach.
Odczuwam jakąś niechęć do kolejnych wizyt i nie wiem, czym to wytłumaczyć. Może coś takiego jak wypalenie zawodowe dotyczy też pełnoetatowych pacjentów? Jak myślisz? A po co pytam – przecież i tak nie odpowiesz.
Osoby dotknięte nieuleczalną chorobą słyszą (albo i nie) teksty typu: „Dopóki żyjesz, zawsze jest szansa” albo „Cuda w medycynie zdarzają się codziennie”. Czasem „Wytrzymaj jeszcze trochę, może pojawi się lekarstwo”. Bywa też, że mówią: „Myśl o chorobie jak o darze, możliwości duchowego rozwoju, odkrywaj umiejętności, o których istnieniu nie wiedziałaś, traktuj Parkinsona jak krok w podróży do lepszej siebie.”
Z pierwszymi sloganami mogę się zgodzić, a z tym drugim o darze, kiedyś się zgadzałam i pisałam o tym. Wygląda jednak na to, że choroba zweryfikowała moje poglądy.
Zastanawiam się, kiedy jest łatwiej:
- gdy padają słowa pocieszenia, nawet te sloganowe, ale jednak z nutą nadziei,
- czy może wtedy, gdy żadne pocieszające słowa nie padają, a każdy nowy objaw komentowany jest żartobliwie – albo i nie – „to pewnie nowotwór”.
Teraz zastanawiam się, czy kontynuowanie bloga ma sens? Po pierwsze zapał już nie ten, po drugie… Może ktoś wytknie mi, że „taka chora, a robi to czy tamto”. Już przez to przechodziłam. I na koniec dodam, że osobiście wolę, gdy ktoś mówi coś wprost, a nie jak tchórz zza pleców.
Różne bywają podejścia do życia z nieuleczalną chorobą. Jedni wegetują, wpatrzeni w sufit lub telewizor – bo on czy ona umiera i nic już nie zrobi (choć fizycznie wciąż mogą), bo po co? Inni chcieliby wykorzystać ostatni czas, by zrobić coś wyjątkowego. Czasem im się to udaje, najczęściej ze wsparciem innych, bo sami nie daliby rady. I to jest piękne!
A na koniec mam cytat z Kubusia Puchatka:
„Odrobina głupoty od czasu do czasu jest słodka jak miód.”
Komentarze
Prześlij komentarz